Patronat medialny:

Wstęp i fragment rozdziału I

 

 

                                                                                                         Bamako                                                                                              

Policjant poprawia mundur, bierze oddech i wkłada rękę w boczną kieszeń torby. Wkłada ją dokładnie tam, gdzie Xavier schował paczki z białym proszkiem. Widać, że wie gdzie szukać. Ma pewną minę, wie czego szuka i gdzie to jest. Uważnie grzebie w kieszeni. Najpierw z brzegu, potem głębiej i jeszcze głębiej. I wciąż patrzy prosto w oczy, to moje, to Wandy. Z jego twarzy bije pewność siebie i przeświadczenie, żę za chwilę osiągnie sukces i zasłuży na pochwałę przełożonych. A może nawet na nagrodę. Mija minuta, potem druga.

  • Nic nie ma, pusto — mówi zaskoczony do stojących obok cywilów.
  • Druga kieszeń! — rozkazuje cywil.

Policjant wsuwa rękę do kieszeni z drugiej strony torby. Szuka skrupulatnie, maca centymetr po centymetrze. A potem coraz bardziej nerwowo. Na jego twarzy pojawia się zdziwienie, zakłopotanie i zawód, jakby nie mógł uwierzyć, że tego czego poszukuje nie ma, że sukces wymyka mu się z rąk.

Gdyby znalazł te narkotyki wrócilibyśmy do Polski w trumnach. Żaden biały nie przeżyje dziesięciu lat w malijskim więzieniu.

 

x  x  x

 

Dakar to trzymilionowa metropolia i jak na Afrykę eleganckie miasto. Sporo tu kolonialnych budowli, trochę wieżowców. Na Placu Niepodległości w samym centrum piękny kolonialny budynek — dziś Izba Handlowa. Naprzeciw duży hotel. Wszędzie meczety, bo ponad 90 proc. ludności wyznaje islam. No i sporo pomników.

Z powodu pomnika doszło do zamieszek i konfliktu muzułmanów z katolikami. Pięćdziesięciometrowy, wyższy od nowojorskiej Statuy Wolności monument przedstawia kobietę, mężczyznę i dziecko, co ma symbolizować afrykańskie odrodzenie. Ale imamowie skrytykowali budowlę twierdząc, że jest sprzeczna z kanonami islamu, bo przedmiotem czci nie może być wizerunek człowieka. Tym bardziej, że postacie na pomniku są półnagie, co już kompletnie obraża muzułmanów. Dodatkowe kontrowersje wzbudził koszt budowy — 27 milionów dolarów, kwota tutaj niebotyczna. Na dodatek jedną trzecią dochodów z biletów przyznano prezydentowi Senegalu Abodonlayowi Wade jako pomysłodawcy i projektantowi. Muzułmanie rozpoczęli protesty. Prezydent, by odeprzeć zarzuty, powiedział, że chrześcijanie modlą się przecież do „człowieka, którego zwą Jezusem” i którego muzułmanie uważają za proroka. To z kolei rozsierdziło katolików. Arcybiskup Dakaru oskarżył prezydenta o obrazę mniejszości chrześcijańskiej. — Jesteśmy wstrząśnięci porównaniem pomnika z wizerunkami Jezusa znajdującymi się w naszych kościołach — mówił. — Skandaliczne jest wyśmiewanie i podważanie boskości Chrystusa, rdzenia naszej religii, przez najwyższe władze państwowe.

Kilkuset katolików urządziło demonstrację przed katedrą. Kiedy policja próbowała ich rozpędzić doszło do bitwy na kamienie i pałki.

Od tamtej pory minęło trochę czasu, ale napięcie między muzułmanami a chrześcijanami pozostało. W kraju, który dotąd znany był z tolerancji wobec chrześcijańskiej mniejszości, czuje sie napięcie.

— To wina katolików — mówi Xavier. — Powinni wynieść się do Watykanu.

To wyznanie zaskakuje. Xavier jest muzułmaninem, dziś modlił się już trzy razy, ale przecież od lat mieszka w Europie. Skąd tyle nietolerancji?

— Czy we Francji dokuczają ci dlatego, że jesteś muzułmaninem? — pytam.

— Niechby ktoś spróbował — denerwuje się. — Zgłosiłbym to na policji. Nie odpuściłbym.

— Dlaczego chcesz, by katolicy wynieśli  się do Watykanu? Przecież Senegal to tolerancyjny kraj.

— Nie znoszę tolerancji. Żaden porządny muzułmanin nie może być tolerancyjny w sprawie wiary. Bo tylko islam jest drogą do Allaha, a Mahomet jest jego prorokiem. Inne religie trzeba wytępić, zniszczyć. I tak sie stanie. Kiedyś cały świat będzie islamski. Nie będzie innych religii. Zburzymy wszystkie świątynie, pozostaną tylko meczety. Zostawimy Watykan, niech katolicy zamkną się w tym skansenie — nie potrafi powstrzymać wybuchu złości.

Z zaskoczeniem patrzę na czterdziestoletniego, wykształconego Malijczyka. Nie znałem go wcześniej i teraz wypada zaakceptować go takim jaki jest. O religii nie będziemy już rozmawiać. Za to o sztuce afrykańskiej, owszem. Uwielbia ją. Zachwala wyroby afrykańskiego rzemiosła artystycznego. Uważa je za najładniejsze na świecie. Tak jak wszystko, co afrykańskie. Już wkrótce okaże się, że jest afrykańskim szowinistą.

Na targach wyrobów artystycznych, zwanych w Afryce Zachodniej artisana, można znaleźć fajne wyroby: figurki z metalu i rzeźbione w drewnie, fantastyczne maski, korale, obrazy. Ale dakarska artisana rozczarowuje. Ładniejsze rzeczy były na Gorée. Tu nie warto robić zakupów.

— Pokażę wam Sandagę — proponuje Xavier.

Sandaga to największy targ w mieście, na którym jest absolutnie wszystko. Wanda podziwia piękne chusty i nie może oderwać oczu od „afrykańsko” kolorowych materiałów. Po raz kolejny wyjmuje w straszliwym tłoku portfel i kupuje tkaninę.

— Chodźcie już, chodźcie! — pogania Xavier.

— Jeszcze chwila — prosi Wanda.

— Nie ma mowy! — w jego głosie brzmi rozkazujący ton. — Idziemy na Marché Kemal. To bardziej interesujący targ. I ja tam mam swoje interesy. Tak zdecydowałem, rozumiesz?

Ze zdumieniem spoglądam na niego. Zachowuje się nie jak przewodnik lecz dowódca. Dziś rankiem wpłaciłem mu sporą kwotą i ustaliłem, że resztę dostanie pod koniec podróży. Co prawda nie podobało mu się, że nie wszystkie pieniądze otrzyma od razu, ale musiał to zaakceptować. Ta kwota wystarczy na hotele, transport, posiłki, napoje. A także na jego zysk, który wyliczył na półtora tysiąca euro. To w Afryce ogromne pieniądze.

— To ja decyduję! — łapię Xaviera za ramię. Mówię twardym, głośnym głosem i patrzę mu w oczy. — Jak ci się nie podoba, oddaj pieniądze i rozstajemy się.

Xavier pokornieje.

— Dobrze, dobrze — mówi. — Ale chodźcie ze mną na Marché Kemal. — Ja koniecznie muszę tam być. Zobaczycie ciekawy targ.

Marché Kemal rzeczywiście warto zobaczyć. Wyroby artystyczne są tu ładniejsze niż w artisanie. Wanda ogląda korale, ja maski, a Xavier zniknął. Nagle miga gdzieś za rogiem stoiska.

  • Xavier! — wołam.

Nie słyszy w tym gwarze. Za stoiskiem, gdzie zniknął jest wąskie przejście.

— Nie idź tam! — mówi młoda kobieta w kolorowej sukni. — Nie idź! Posłuchaj mojej rady.

Z tyłu maleńki, niewiarygodnie zaśmiecony placyk. Xavier rozmawia z młodym Murzynem. W ręku trzyma wiązkę trawy. Spod trawy wystaje biały pakunek.

Młody Senegalczyk dostrzega mnie pierwszy.

— Kto to jest? — krzyczy.

— Spokojnie, spokojnie, to przyjaciel — uspokaja go Xavier.

Przechodzą na wolof. Wolofowie to duże plemię zamieszkujące Afrykę Zachodnią. Mają swoje narzecze, w którym niewiele jest francuskich słów. Xavier i Senegalczyk gestykulują gwałtownie. Obaj są zdenerwowani. Nic nie rozumiem.

— Idź stąd! — Xavier patrzy na mnie spode łba.

— Co to jest? — wskazuję na pakunek.

Xavier chowa go do plastykowej torby i przykrywa trawą. Młody Senegalczyk znika.

— Co to jest? — cedzę przez zęby. — Narkotyki?

— Zwariowałeś! — śmieje się. Uśmiech ma sztuczny, jest zdenerwowany. — To tylko mieszanka mielonych ziół, nie narkotyki. Muszę to zawieźć do Saint Louis. Naprawdę nie ma problemu. Nie rób kłopotów.

— Nie jedziesz z nami do Saint Louis! — gorączkowo zastanawiam się co zrobić. — Oddaj pieniądze i rozstajemy się.

— Nie oddam, bo nie mam — mówi. — Właśnie je wydałem. I nie rób problemów, dojedziemy do Saint Louis, tam ci oddam.

Wszystko jasne. Za nasze pieniądze kupił narkotyki. Sprzeda je w Saint Louis. Nie mamy wyjścia, jeśli chcemy odzyskać pieniądze. Ale to niebezpieczne. Do Saint Louis jest trzysta kilometrów, a na drodze policyjne bariery. Wiele barier. Przed wyjazdem z miasta, przed wjazdem do miasta, albo przy byle targu lub w ogóle na pustkowiu. Tak jest niemal w całej Afryce — policjanci zatrzymują pojazdy, by wziąć łapówkę. Nawet nie szukają pretekstów. Łapówka należy się i tyle. Chcesz jechać dalej musisz zapłacić. Czasem tysiąc franków zachodnioafrykańskich, czyli niecałe sześć złotych, czasem wystarczy pięćset. Białych traktuje się inaczej. Tylko najbardziej bezczelni policjanci żądają od nich łapówek. Większość żandarmów uważa, iż przed białymi należy ukryć, że korupcja to normalna zasada życia gospodarczego. Zasada, z którą nikt nie walczy.

— Jedziesz innym samochodem niż my — mówię.

— Jadę z wami — cedzi przez zęby. — Nie mam już kasy, rozumiesz. A poza tym z wami będzie bezpieczniej. Samochodu z białymi nie będą sprawdzać.

Sprytnie to wymyślił. Będziemy gwarancją jego bezpieczeństwa. A poza tym, gdyby jednak policja znalazła paczuszkę, powie, że nasza. No, bo oczywiście to biali handlują narkotykami, wykorzystują Afrykę i zarabiają na niej. Kto nam uwierzy? W Senegalu za handel narkotykami grozi wieloletnie więzienie. Sytuacja staje sie beznadziejna.

— Jesteś przestępcą! — mówię. — Jesteś bandytą!

— Jestem biznesmenem — śmieje się prosto w twarz. Już wie, że nie mamy wyjścia, że postawił na swoim.

Wracamy. Wanda z niepokojem rozgląda się wokół.

— No, nareszcie jesteś. Już się martwiłam. Popatrz na zakupy — wskazuje korale i maski.

Nie zamierzam jej mówić o narkotykach. Wystarczy, że jedno z nas się denerwuje.

 

 

 

 

Wydawnictwo Bernardinum Sp. z o.o. , ul. Bpa Dominika 11, 83-130 Pelplin

(+48) 58 531-64-81 - Dział Sprzedaży Książek i Prenumeraty czasopism